Witam
Dziś poruszę temat taki z mojego życia. W marcu straciłam moje dziecko. Na początku było dla mnie szokiem ,że test ciążowy wyszedł pozytywnie. Potem była szokiem diagnoza lekarza. Według usg wyszło,że to czwarty tydzień,mimo że w wyliczeń wynikało,że siódmy. Pamiętam te słowa lekarza" nie chcę stawiać kropki nad i...." Z jego słów wynikało,że moje dziecko nie żyje. Nie dopuszczałam do siebie tej myśli. Poszłam do innego ginekologa. Poleciła mi go siostra mojego męża. Dr Grodzicka bardzo wspaniały lekarz. Bardzo dokładnie bada pacjentkę. Opowiedziałam jej co powiedział mi lekarz u którego byłam wcześniej. Zbadała mnie i powiedziała,że wygląda jej to wszystko na siódmy tydzień. Dała mi skierowanie na badanie USG. USG w trybie pilnym. Miało być za tydzień.
Za tydzień wylądowałam na oddziale w szpitalu im. prof. Rydygiera w Łodzi. Moje dziecko faktycznie umarło. Nie żyło już wtedy, gdy robiłam pierwsze USG.
Od tamtej pory minęło pół roku. Ja nadal się z tym nie pogodziłam. Cały czas mnie to boli. Gdy widzę cierpienie dzieci nóż w kieszeni mi się otwiera. Mówię w przenośni ,bo nie noszę noża.
Dziecko to błogosławieństwo od Boga. Dar od Boga. Niektórzy nie umieją tego daru docenić. Niestety!
Gdy widzę szczęśliwe matki z wózkami ,albo maluszki. Uśmiechnięte twarze maluszków, zastanawiam się jak wyglądało by moje maleństwo? Czy byłby to chłopiec ,czy dziewczynka? Do kogo byłoby podobne? Tak wiele pytań odpowiedzi brak. Czy lepiej,że poroniłam ,czy może lepiej gdyby urodziło się martwe? Tak się czasami zastanawiam. Według wyliczeń nasze maleństwo urodziło by się piętnastego października.
Dla kogoś strata nienarodzonego dziecka to pryszcz. Dla mnie to tragedia ,z którą nie mogę sobie poradzić. To bolesna sytuacja.
Kończę ten smutny wpis. Czasami wiem,że nudzę na tym blogu. Pozdrawiam Was kochani czytelnicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz