Witam!!
Dzisiaj opiszę pewną sytuację która mnie zszokowała.
Otóż wszystko zaczęło się pewnego letniego dnia. Małżeństwo z dwójką małych dzieci wynajęło mieszkanie. Wpłacili kaucję zabezpieczającą i miesięczny czynsz. Zaczęli się wprowadzać wszystko było wspaniale. Cieszyli się, że mają swoje cztery ściany.
Schody zaczęły się jak zadzwonił właściciel że przyjdzie po pieniądze. Oczywiście umówionego dnia się nie pojawił. Pieniądze za wynajem i czynsz poszły na podany w umówie nr konta. Następny miesiąc to samo. Właściciel mieszkania zadzwonił. Tym razem przyszedł. Zajrzał w tym każdy kąt. Dopatrzył się plamy na ścianie w kuchni. Jakie z tego powodu były pretensje szok. Wziął pieniądze pokwitował podpisem ze osobiście odebrał należny czynsz oznajmił że będzie przychodzić 18-tego każdego miesiąca. Zadzwonił że będzie. Niestety oboje tego dnia pracowali i nie mogli być w domu. Zbulwersowany właściciel zaczął mówić że nie jest emerytem i na pieniądze czekać nie będzie. Przyjechał trzy dni później i kazał lokatorom się wyprowadzić w trybie natychmiastowym. Mimo że w umowie jest że właściciel ma 2-miesiące na wypowiedzenie umowy. Nie docierały do niego żadne argumenty. Chory człowiek. Powiedział że tą umową mogą " sobie dupę wytrzeć " totalne chamstwo.
Rodzina owa spakowała się i wyprowadzili się. Zamieszkali u rodziców na czterech metrach kwadratowych powierzchni. Nasuwa mi się pytanie w związku z tą całą sytuacją. Czy właściciel miał prawo wyrzucić ich z mieszkania? Przecież mamy okres jesienno-zimowy co by było jakby nie mieli gdzie iść? Ulica czy most wtedy? Co z dziećmi? Dom dziecka? A co wy kochani myślicie o całej tej historii? Ja utwierdziłam się w przekonaniu że są grzecznie mówiąc ' ludzie i parapety"
To było na tyle. Może strasznie się ostatnio rozpisuje ale jak się rozkręcę to skończyć nie mogę. Teraz życzę wam wszystkiego dobrego i do następnego wpisu. Papa.