Rozdział 13
W moim życiu pojawił się mężczyzna. Delikatny czuły zupełne przeciwieństwo ojca Ani. Nie był Świadkiem Jehowy. Nie przeszkadzało mi to wtedy. Wszyscy byli zajęci Martą i jej chłopakiem. Nie ważne było, że Marta jest w ciąży i chce odejść od organizacji. Liczyło się, żeby wyprawić jej ślub.
Szybko podjęłam decyzje, żeby wyprowadzić się z domu. I tak zrobiłam szybki ślub i wyprowadzka z domu do mężczyzny, o którym tak naprawdę nic nie wiedziałam.
Maskę zdjął dopiero jak zamieszkaliśmy razem. Już nie był tym czułym, delikatnym mężczyzną, którego poznałam. Zmienił się nie do poznania. Stał się potworem. Wszystko mu przeszkadzało, a najbardziej moja córka, mimo że wcześniej do mojego szwagra (męża Marty) powiedział, że dziecko to nie problem. Prawda była zupełnie inna.
Najgorsze jednak było to, że zdradzał mnie na każdym kroku. Nawet się z tym nie krył. Wracał do domu zawsze się awanturował. Były takie momenty, że posuwał się do rękoczynów. Po każdej awanturze wychodził do mamy na działkę. Wracał skruszony z kwiatami i przepraszał, a ja głupia mu wybaczałam.
Przyszedł jednak dzień, że nie wytrzymałam. Uderzył mnie tak mocno, że czułam ból między łopatkami. Spakowałem siebie i Anię i uciekłyśmy od niego. Nie mogłam bez końca tego znosić. Nie byłam workiem treningowym.
Niestety życie potrafi być okrutne. Okazało się, że po raz drugi jestem w ciąży. Powiedziałam mu o tym. Powiedział, że mam wrócić, że się zmieni, że już nigdy mnie nie uderzy. Uwierzyłam mu. Wróciłam. Na początku było spokojnie. Naprawdę się zmienił pomyślałam. Niestety ta jego zmiana nie trwała długo.
Tego dnia kiedy odeszłam od niego już definitywnie posunął się za daleko. Wziął szampon Ani jakby innego nie było. Ania chciała mu go zabrać i się zaczęło piekło zaatakował moją córkę i uderzył ją. Nie mogłam na to pozwolić. Krzyknęłam.
-Zostaw ją. Nie masz prawa jej bić!!
Poczułam jego rękę na mojej twarzy. Okropny ból w okolicy nosa. Wszędzie była krew. On po tym wszystkim wyszedł. Ja nie mogłam po tym dojść. Byłam w szoku. Przecież tak bardzo mnie kochał. Tak twierdził.
Poszłam do szpitala. Okazało się, że nos jest złamany. Wróciłam do domu. Spakowałam się i już nigdy do niego nie wróciłam. Nie mogłabym być z kimś takim. Nie mogłam pozwolić, żeby moje dziecko oglądało takie zachowania. Byłam wtedy w dziesiątym tygodniu ciąży.
Urodziłam chłopca. Nie chciał go zaakceptować. Chciał badań DNA. Twierdził, że nie wierzy, że to jego syn. Mimo, że chciał tych badań na żadnych się nie pojawił.
Mój syn ma jedenaście lat. Ojca ostatni raz widział w wieku sześciu lat.
Rozdział 14.
Osiem lat byłam sama. Po ośmiu latach poznałam mojego męża. Tym razem to wspaniały człowiek. Mojego syna pokochał jak swoje dziecko. Syn też go kocha jak ojca, mają wiele wspólnych zainteresowań i wspólnych tematów.
Moje życie wyglada teraz zupełnie inaczej. Oboje z mężem patrzymy w tym samym kierunku. Nasze życie nie jest usłane różami, ale wspieramy się jesteśmy po ślubie już piec lat.
Z moim mężem straciliśmy dziecko. Byłam w ciąży niby wszystko dziecko się rozwijało czułam to albo chciałam czuć. Niestety dziecko obumarło w czwartym tygodniu ciąży. W ósmym tygodniu poroniłam. Nie było mi dane go poznać.
Męża nie było w domu. Był w pracy na nocną zmianę. Ja poczułam się bardzo źle. Bolał mnie brzuch, zignorowałam to i położyłam się spać.
Na drugi dzień obudziłam się w kałuży krwi. Krew była na prześcieradle. To było okropne. Straciłam moje dziecko. Oniemiałam się strasznie o to co się stało. Nie mogłam sobie tego wybaczyć. Zastanawiałam się co zrobiłam źle? Czemu musiało dojść do tej tragedii? Czy obwiniała za to Boga? Nie! Nigdy w życiu. Bóg nie jest odpowiedzialny za to co dzieje się na świecie i nasze cierpienia. Zastanawiałam się jedynie czemu nie było mi dane ujrzeć mojego dziecka? Mogłoby być nawet martwe, żebym je mogła godnie pochować. Gdyby urodziło się nie żywe miałabym je szansę zobaczyć podczas zmartwychwstania po armagedonie już na nowej ziemi. A tak cóż? Musiałam się z tym pogodzić. Mimo, że strata bardzo boli, trzeba z tym żyć.
Najgorsze było to jak trafiłam do szpitala po skierowaniu mnie przez moją ginekolog do szpitala na zabieg łyżeczkowania by usunąć wszystkie pozostałości po poronieniu. Na jednej sali leżała ze mną młoda dziewczyna. Miała może osiemnaście lat. Wrzeszczała na cały szpital, że ją boli po nieudanej aborcji.
-Zamknij tą mordę!- powiedziałam - Czego się drzesz?
Ja straciłam moje dziecko, a ona swoje zabiła! Jak tak można!!! Nie mogłam tego zrozumieć.
Oboje z mężem jesteśmy Świadkami Jehowy. I idziemy cały czas wąską drogą ponieważ tylko ona prowadzi do życia. Idziemy tą drogą bo to jest ta droga. Innej nie ma. Nigdy z niej nie zboczymy ponieważ TO JEST TA DROGA !!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz